Tragiczna Wigilia – życie i śmierć Jerzego Derynga
Historię, którą dziś Wam opowiem kończy się tragicznie, a zdarzyła się w 24 grudniu 1969 roku w Kozłówce. Jeszcze parę dni wcześniej, nikt się nie spodziewał że wydarzy się taka tragedia, a tym bardziej żona i córka Jerzego Derynga (p. Grażyna Deryng). Pan Jerzy Deryng był wtedy dyrektorem Składnicy w Kozłówce.

Pani Grażyna Deryng.
Pani Grażyna Deryng miała wtedy więcej niż 20 lat i wracała do domu na ferie świąteczne. jechała z Wrocławia do Kozłówki i nie podejrzewała wówczas jaka tragedia szykuje się w domu. W Warszawie, gdzie musiała się przesiąść do innego pociągu, zadzwoniła do domu. Rzecz dziwna, Pan Jerzy zaczął wtedy mówić do córki, że ją bardzo kocha i że może by było lepiej by na święta nie przyjeżdżała, że może lepiej by te święta spędziła w Warszawie. Córka pytała się wielokrotnie, nie rozumiejąc dlaczego tak mówi – Co się stało? Ale nie uzyskała odpowiedzi.

Pan Jerzy Deryng w wieku 27 lat.
Może Jerzy Deryng wiedział co może się wydarzyć w te Święta Bożego Narodzenia? Kiedy córka przyjechała wieczorem 23 grudnia do domu Jerzy Deryng nie pojawił się w mieszkaniu. Nikt nie wiedział dokąd poszedł, dlaczego go nie ma w domu rodzinnym. Coraz z większym niepokojem szukano go przez wieczór i całą noc. W Wigilię został wreszcie znaleziony. Leżał martwy w skarbcu Składnicy w Kożłówce. Milicjanci dochodzeniowi stwierdzili, że śmierć nastąpiła poprzedniego dnia i że Deryng popełnił samobójstwo podcinając sobie aortę szyjną. Przez następne dni często przyjeżdżała milicja. Łaziła po całym mieszkaniu, zaglądała we wszystkie kąty. I wtedy matka nie wytrzymała, runęła na podłogę krzycząc – „Czego szukacie?”. Próbowano wtedy stwierdzić że sejf w skarbcu , gdzie przechowywano kosztowności i pejzaże Zamoyskich, był pusty. Chcieli go jeszcze zrobić złodzieja. Tego było już za dużo dla tej biednej kobiety. Krzyczała na podłodze aby nie obarczali jej nieżyjącego męża o kradzież.
Tragiczne wydarzenia jakie odbyły się w Składnicy w Kozłówce wstrząsnęły opinią publiczną. Pan Jerzy Deryng przez muzealników był osobą lubianą i cenioną jako doskonały fachowiec. Świadczy o tym chociażby list gratulacyjny z 11 lutego 1969 roku z Muzeum Śląskiego z Wrocławia. Był dobrym zwierzchnikiem oraz człowiekiem niesłuchanie uczciwym. Cenił dobre towarzystwo, lubił taniec i dobre towarzystwo. Co zatem sprawiło, że pewnego dnia, targnął na swoje życie? Może klucz do próby rozwiązania tej zagadki znajdziemy w jego życiorysie, chociaż wiedza na temat życia muzealnika jest bardzo skąpa, a właśnie te koleje życia stanowią klucz do próby rozwiązania zagadki.

Pan Jerzy Deryng z rodziną na tle Gór Stołowych.
Pan Jerzy Deryng urodził się 1 stycznia 1920 roku w Równem (Ukraina ). Był synem byłego sędziego lubelskiego Sądu Apelacyjnego , majora rezerwy Aleksandra Derynga. Po uratowaniu się z bolszewickiej rewolucji na dalekich kresach Rzeczpospolitej rodzina Deryngów dotarła nad Wisłę o potem nad Bystrzycę. Jerzy już jako chłopiec wykazywał nieuładzoną naturę. Rodzice oddali go do gimnazjum w Chyrowie, które było prowadzone przez jezuitów. Był tam nowocześnie prowadzony internat oraz nauczyciele umieli utemperować rozwichrzone osobowości swoich wychowanków. Do gimnazjum w Chyrowie chodzili m.in. Melchior Wańkowicz czy Eugeniusz Kwiatkowski.
Kiedy wybuchła II wojna Światowa Jerzy Deryng miał dziewiętnaście lat. W kampanii wrześniowej udziału nie brał. Ale dość szybko przyłączył się do akowskiej partyzantki. Przez kilka lat przynależał do leśnego oddziału Armii Krajowej na Kielecczyźnie oraz na terenie województwa katowickiego. Tam poznał swoją przyszłą żonę – Jolantę Kudła. Była ona nieco starsza. W tamtych czas było to rzecz normalna, gdyż ludzi nie łączyła „wspólnota dusz” ale wspólne przeżywanie niebezpieczeństwa i trudów wojny.
Po wojnie jako żołnierzy AK, obawiając się prześladowań ze strony UB i NKWD, 20 września 1945 osiedla się na terenach Ziem Odzyskanych. Łatwo tam było znaleźć dom i pracę, a władzę na początku nie interesowało „ kto jest kto” . Nic więc dziwnego, że Jerzy Deryng ze swoją żoną osiedlił się w Bożkowie. Zamieszkał w niewielkim domku w centrum miejscowości ( dom nr 67). Razem z nimi osiedlił się tam kolega z oddziału Kłopotowski jak i ok 20-tu kolejnych żołnierzy z AK.

Wniosek o przyznanie prawa własności w Bożkowie z 1947 roku.
W tych czasach po opuszczonych dworach, pałacach i zamkach grasowały bandy szabrowników rabując obrazy, rzeźby, meble, zegary, lustra. Konieczne było wtedy zorganizować struktury, mające na celu zabezpieczyć te majątki. Organizowano tam składnice, do których zwożono z okolicy dzieła sztuki i tam w tych salonach je składowano. Dyrektor takiej składnicy który miał do dyspozycji niewielu ludzi ( głównie ochroniarzy) nie musiał być historykiem sztuki. Musiał być dobrym organizatorem i obycie ze sztuką. Tak o to zaczęła się przygoda ze składnicą w Bożkowie, którą początkowo prowadził Pan Steć , a później Pan Deryng. W 1946 roku przyszła na świat jego córka – p. Grażyna Deryng. Została ochrzczona w Kościele w Bożkowie a ojcem chrzestnym został p. Kłopotowski. Niedługo jej „ojcował”, gdyż uwierzywszy w apele władz ujawnił, że był członkiem AK. Szybko trafił do więzienia. Trudno się nie dziwić, że p. Jerzy Deryng zachował tą tajemnicę tylko dla siebie i swoich najbliższych.

Jedna z tych chwil kiedy dorośli zamieniali się w dzieci. Pan Deryng na te pałacu w Bożkowie.
W 1949 roku składnicę w Bożkowie przeniesiono do Żelazna. Miejscowość ta położona jest niedaleko Kłodzka. Przeniesiono tam również Jerzego Derynga. Było tam inaczej niż w poprzedniej składnicy, gdyż już wtedy część pałacu użytkował dom wczasowy. Powoli już było widać koniec muzealnych składnic „pionierskich”. Na górze w 1951 roku zdecydowano o utworzeniu Centralnej Składnicy Muzealnej w pałacu Zamoyskich w Kotłówce. W 1954 roku dyrekcję powierzono Jerzemu Deryngowi. Przeniósł się tam z córką i z żoną. Od szóstej klasy córka uczęszczała do szkoły prowadzonej przez siostry Felicjanki w Warszawie. Od tamtej pory przyjeżdżała do rodziców tylko na święta.
Znajomi uważali Jerzego Derynga za odważnego, odpowiedzialnego w pracy, dysponującego ( z wiekiem lat) coraz większą wiedzę i doświadczenie w dziedzinie swojego zawodu. Nie był skory do ustępstwa. Sprzeciwiał się próbom „wypożyczenia” dzieł sztuki lub ich przeznaczenia do ekspozycji właśnie organizowanym w pałacu muzeum. Próbowano również wymuszać zgody na organizowanie nielegalnego domu wypoczynkowego. Często słyszano z biura dyrektora słowa „ Burdelu zrobić nie dam!” nie dbając o konsekwencje. Z czasem zaczęto o nim mówić, że to człowiek nie na miejscu. Raz widziano go na zabawie i zaczęto mówić „ Jaki to dyrektor, towarzysz, co chodzi na wiejskie zabawy”.

List gratulacyjny z 11 lutego 1969 roku.
W 1968 roku w drzewie genealogicznym doszukano się osób (jakoby) pochodzenia żydowskiego. I to w czasie nagonki na tą nację, dało wrogom dyrektora broń do ręki. Zaczęta na niego mówić, że jest Żydem Upodlonym. Kiedy jeździł do KW PZPR w sprawach Składnicy, przeważnie wyrzucano go za drzwi z niczym. Tylko żonie mówił jak bardzo go to bolało.
Wróćmy teraz do tego pamiętnego dnia. Do zdarzenia , które wtedy się wydarzyło. Sprawę śmierci Jerzego Derynga przejął oficer , znajomy rodziny. Zrobił on straszną awanturę milicjantom, którzy byli wtedy w domu Deryngów. I wówczas nagle, jakby były to jakieś diabelskie czary, kosztowności wcale nie zniknęły, a sejf w Skarbcu wcale nie był pusty. Zachodzi więc pytanie – Dlaczego Jerzy Deryng popełnił samobójstwo? Wielu historyków później badało tą sprawę. Historyk, badacz najnowszych dziejów Polski, dr. Janusz Wrona z UMSC zwraca na fakt, że istnieje prawdopodobieństwo , iż jeden działających w tamtym rejonie „ gangu” składającego się z funkcjonariuszy UB, a później SB, mających prawdopodobnie kontakty „ na górze”, specjalizujących się z wywożeniem dzieł sztuki na zachód, mógł zainteresować się Centralną Składnicą Muzealną w Kozłówce i próbować zastraszyć dyrektora Jerzego Derynga.
Na podstawie wspomnień Pani Grażyny Deryng – córki Jerzego Derynga.

Pani Grażyna Deryng na tle Składnicy w Kozłówce.
„Bo każdy dzień jest częścią historii”
Krzysztof Kręgielewski
P.S.
Artykuł został przedrukowany z mojej strony
na Facebooku - "Eckersdorf - Ciekawostki historyczne Bożkowa i okolic."
Uwaga
Macie w domu stare zdjęcia, na których w tle widać kawałek Bożkowa lub jego okolic? Może fragment Cukrowni, którego już nie ma? Zdjęcie maszyn, które zostały wycięte dawno temu? A może dziadka pracującego w cukrowni, babcię na tle budynków albo dzieci biegające w pobliżu? Dla Was to może zwykła, niepotrzebna już fotografia, a dla mnie to już bezcenny okruch historii.
Jeśli przechowujecie podobne zdjęcia albo inne przedmioty, gdzieś chowane na stryszkach czy szafach dajcie znać. Zbieram okruchy tej naszej przeszłości jak rozsypane puzzle, z których próbuję ułożyć obraz Bożkowa i jego okolic sprzed lat.
Świat bardzo szybko opróżnia się z opowieści jak i ludzi. Odchodzą one po cichu, bez śladu. Razem z nimi znika to, czego nie zdążyliśmy zapytać, zanotować, usłyszeć. Dlatego każde zdjęcie, każdy szczegół i każda rozmowa mają dziś ogromne znaczenie.
Jeśli w Waszych szufladach leżą fragmenty starego Bożkowa lub jego okolic dajcie znać. Przyjadę żeby zachować to co jeszcze nie zniknęło. A przy okazji możecie w ten sposób mnie poznać, pogadać, podzielić się historią, posłuchać i powspominać.