Przegrany

 

    Sytuację, która mam zaszczyt przełożyć, wydarzyła się w latach 50-tych w małym miasteczku jakim był wówczas Słupiec, choć wiele z tego co się wówczas wydarzyło możemy obserwować jeszcze dziś.

Zdjęcie ukazujące kopalnię "Jan" w Słupcu. 

[ ze zbiorów E.F. Kaczmarczykowie] 

 

8 maja 1945 roku około godziny 22:30 III Rzesza podpisuje akt bezwarunkowej kapitulacji, natomiast następnego dnia zostały wstrzymane wszelkie działania wojenne ze strony Niemiec. Władzę nad terenami pokonanej Rzeszy przejęła Sojusznicza Rada Kontroli, która według traktatów była podzielona na cztery strefy. Taki stan rzeczy trwał około 4 lata, później powstały 2 państwa niemieckie. Rolą okupacyjnych władz było przywrócenie warunków do możliwie normalnego życia i względnego porządku publicznego, często również ukaranie Niemców, zwłaszcza na „Ziemiach odzyskanych”.

 

Pisząc o warunkach życia w powojennej Polsce niemieckiego górnika w kopalni „Jan” w Słupcu, nie można zapomnieć o ciągu przyczynowo- skutkowego, bo gdyby nie atak na Polskę 1 września 1939 roku, nie było by cierpienia po 1945 roku. W trakcie II wojny światowej dla okupanta hitlerowskiego ważnym źródłem dochodu były złoża węgla kamiennego znajdujące się również na Dolnym Śląsku, w tym również w okolicach Nowej Rudy. III Rzesza, chcąc wydobywać węgiel jak najtańszym kosztem, utworzyli na terenie kopalń lub w ich pobliżu obozy pracy. Natomiast po zakończeniu działań wojennych kopalnie te zostały przejęte przez Armię Czerwoną wraz z władzami komunistycznymi wykorzystując do ich dalszego funkcjonowania początkowo przymusowych niemieckich pracowników.

 

Zgodnie z postanowieniami układu poczdamskiego, a dokładnie w punkcie trzynastym tego aktu, po II wojnie światowej zaczęto realizować ideę odniemczania na wielu obszarach Dolnego Śląska, które były wówczas pod administracją Polski, z których ludność niemiecka miała być wysiedlona. Zabieg ten nosił nazwę „Operacja Jaskółka”, która miała się zakończyć przed przylotem jaskółek do Polski. Pomimo założeń międzynarodowych i planów władz polskich wobec znajdującej się na Dolnym Śląsku ludności niemieckiej, całkowite wysiedlenie tej grupy nie nastąpiło z założonym terenie. Według porozumień pierwsi Polskę mieli opuścić Niemcy pozostający bez zatrudnienia, później robotnicy niewykwalifikowani. Pozostawieni reklamowani fachowcy wraz rodzinami powodowali liczne nieporozumienia prawne głównie w sprawie obywatelstwa Niemców, gdyż regulacje prawne w Polsce nie regulowały im praw.

 

Okres powojennego Słupca jak i całego noworudzkiego zagłębia węglowego cechował się brakiem stabilizacji, częstymi zmianami zamieszkania i miejsca pracy przy bardzo niskim wynagrodzeniu. Po 1946 roku, gdy większa część byłych mieszkańców Słupca pochodzenia niemieckiego, sytuacja się nie zmieniła. Wręcz przeciwnie. Zapotrzebowanie na czarne złoto sprawiło, że potrzebowano każdego pracownika do kopalń. Dla wielu pozostałych w Słupcu Niemców przymusowe przekwalifikowanie na górnictwo okazało się zabójcze. W wyniku wypadków podczas wydobycia, lub – co bardziej częste – z wygłodzenia oraz chorób zginęło w noworudzkich kopalniach kilkadziesiąt osób. Do szybów trafiali starzy górnicy, stolarze, murarze, dwóch nauczycieli czy też niepełnoletni chłopcy … Jednym słowem pełen przekrój społeczny.

 

Po wojnie w kopalni „Jan” Słupiec pracowało 306 Niemców, natomiast w kopalni „Piast” w Nowej Rudzie już 370. Pracowali Oni od 12 do 16 godzin dziennie od poniedziałku do soboty. Pracujące też były dwie niedziele w miesiącu. Ich pensja wynosiła od 3 do 10 tysięcy złotych, gdzie polski górnik zarabiał około 27 tys., dodatkowo nie mogli brać udziału współzawodnictwie. Nosili białą opaskę na ramieniu ( szerokości co najmniej 10 cm z literą „N” umieszczoną na prawym rękawie na wysokości przedramienia) informującą o przynależności do narodu niemieckiego.

Helmut Herden.

[ Zdjęcie pochodzi ze strony https://www.hgs-schlegel.de/ ]

 

Po zakończeniu I części repatriacji i podpisaniu układu zgorzeleckiego w 1950 roku nieco zmieniła się polityka wobec pracowników niemieckich. Mimo, że nie mieli obywatelstwa polskiego to czyniono starania zrównania ich z prawach z Polakami. Jednym z nowych przywilejów było możliwość robienia zebrań i tworzenia niemieckich rad zakładowych. Zebrania odbywały się przeważnie w soboty po zakończonej pracy. Widoczna polityka ustępstw w stosunku do niemieckiego pracownika była widoczna na wysokich szczeblach kraju, natomiast na niższych szczeblach gdzie nie było kontroli, pracodawca domagając się „zemsty i odwetu” robili z nimi co chciał.

 

O tym, jak traktowano niemieckich pracowników w kopani „Jan” możemy się dowiedzieć poznając Helmuta Herden, którego losy są opisane dokładniej na stronie https://www.hgs-schlegel.de/. Urodził się 16 lutego 1929 w Słupcu. Z zawodu był szewcem i mając 17 lat w 1946 roku dostał pracę w kopalni. W maju 1953 będąc pracownikiem kopalni, uczestniczył w pewnym zebraniu górników. Po którym zbiegiem nieszczęśliwych zdarzeń został uwikłany bohater. Podczas zebrania załoga szybu pozytywnie przyjęła uchwałę zarządu kopalni. Tylko pojedyncze osoby próbowały zmienić temat dyskusji spotkania, kierując pretensje pod adresem władz polskich. Wśród nich był Helmut, który złośliwie dopytywał „Cóż, jeśli nie pracujemy wystarczająco dużo, to nas wyrzuć”. Następnego ranka po zebraniu, w pracującą niedzielę, przyszli do Helmuta przedstawiciele niemieckiej rady zakładowej mówiąc: „Zastanawiają się, co z wami zrobić, bo otworzyliście usta, więc jesteście przeciwko państwu, dlatego uważamy że dziś będziecie pracować najdłużej”. Helmut nie sprzeciwił się, jak pisze w swoich wspomnieniach ”widziałem już górników co się buntowali, byli zabierani i nigdy później już ich nie widziano”. Tego dnia pracował przy załadunku wagoników i przy wyciągarce do nich. Podczas wykonywanej pracy kołowrotek przy wyciągarce oderwał się miażdżąc kości śródstopia Helmutowi. Wezwani ratownicy medyczni zabrali poszkodowanego na zewnątrz kopalni, gdzie czekał na niego dyrektor grożąc mu mówiąc: „Nie miałeś wypadku, nie pojedziesz do szpitala”. Karetka stała już jednak na miejscu zdarzenia. Został zabrany do szpitala w Nowej Rudzie, gdzie założono mu gips na cztery tygodnie. Podczas jego pobytu w szpitalu zginęły dokumenty górnika, prawdopodobnie chciano zapobiec uznaniu wypadku przy pracy. Na szczęście dla niego kierownik biura szpitalnego i jego sekretarka opisali w raporcie szpitalnym cały wypadek. W ten sposób otrzymał Helmut rentę powypadkową na co najmniej sześć miesięcy. Po czterech tygodniach wypisano go do domu i następnego dnia musiał wstawić do pracy. Po przyjściu do pracy od razu złożył wypowiedzenie kierownikowi, pracując jeszcze przez następne 14 dni w kopalni. Był pierwszym Niemcem, który odważył się napisać rezygnacje. 9 dni później otrzymał nasz bohater list od dyrekcji kopalni „Jan”o szybkie wstawiennictwo do pracy, zastraszając że gdy nie zjawi się on i jego rodzina zostaną wyeksmitowani z miejsca zamieszkania. Otrzymawszy list Helmut szukał pomocy u burmistrza, ten jednak nic nie mógł począć, przekazał że może kopania nie wydać mu papierów potwierdzających jego zatrudnienia. Helmut tak szybko się poddał i napisał list do ministra. Po paru dniach, a może tygodniach, został ponownie wezwany do dyrektora kopalni. „Ty przeklęta świnio” - krzyczał na Helmuta dyrektor - „ napisałeś list do ministra na mnie, nie dostaniesz papierów”. Niemiec odwrócił się i wyszedł . 23 października 1953 roku przyszedł drug list i znowu musiał się stawić u dyrektora, ale tym razem było inaczej, gdyż został mu wydane dokumenty potwierdzające zatrudnienie w kopalni. Po tym wydarzeniu i inni niemieccy pracownicy zaczęli rezygnować z pracy w kopalni. Od tamtego czasu do maja 1957 roku Helmut pracował w kamieniołomie piaskowca w Słupcu. 27 maja 1957 Helmut Herden wyjechał z Słupca do NRD ze swoją żoną Florą , z którą wziął ślub 30 kwietnia 1955 r.

 

 

Choć od zakończenia II wojny światowej minęło już ponad 80 lat, temat wysiedlenia i wyzysku wciąż budzi gorące emocje. Czy przedstawiciele narodu, który wywołał sześcioletni pochód Zagłady, mogą uważać się za jej ofiary? 

 

Krzysztof Kręgielewski 

P.S. Artykuł został przedrukowany z mojej strony

na Facebooku - "Eckersdorf - Ciekawostki historyczne Bożkowa i okolic."

 

UWAGA

Macie w domu stare zdjęcia, na których w tle widać kawałek Bożkowa lub jego okolic? Może fragment domu, którego już nie ma?  Zdjęcie ogródka przydomowego, gdzie rosło drzewo, które zostało  wycięte dawno temu? A może dziadka w kapeluszu, babcię          na ławce albo dzieci biegające przy pomniku? Dla Was to może zwykła, niepotrzebna już fotografia, a dla mnie to już  bezcenny okruch historii.  

Jeśli przechowujecie podobne zdjęcia albo inne przedmioty, gdzieś chowane na  stryszkach czy szafach  dajcie znać. Zbieram okruchy tej naszej przeszłości jak rozsypane puzzle, z których próbuję ułożyć obraz Bożkowa i jego okolic sprzed lat.

Świat bardzo szybko opróżnia się z opowieści jak i ludzi. Odchodzą one po cichu, bez śladu. Razem z nimi znika to, czego nie zdążyliśmy zapytać, zanotować, usłyszeć. Dlatego każde zdjęcie, każdy szczegół i każda rozmowa mają dziś ogromne znaczenie.

 

Jeśli w Waszych szufladach leżą fragmenty starego Bożkowa lub jego okolic dajcie znać. Przyjadę żeby zachować to co jeszcze nie zniknęło. A przy okazji możecie w ten sposób mnie poznać, pogadać, podzielić się historią, posłuchać i powspominać.