Pracownicy przymusowi w zamku Kapitanowo podczas II wojny światowej

 

    Kiedy byłem małym chłopcem bardzo lubiłem budować zamki w pisaku. Zwłaszcza w piaskownicy, którą ustawił dla mnie tata w ogrodzie. Mogłem spędzać tam całe popołudnia, budując góry, doliny, ścieżki i mosty, które prowadziły do zamku, którego głębokie lochy sięgały tak daleko w głąb góry, jak tylko pozwalały na to moje ręce. A dookoła zamku była fosa, nad którą był tylko jeden most zwodzony. Kiedy rodzice szli do pracy, będąc pod opieką babci, szybko uciekałem w swój wymarzony świat zamków i pałaców, niech rycerze galopują po ścieżkach, a damulka z zamku macha do nich na powitanie. Nieuniknione więc było teraz, gdy wybrałem się z synem na przejażdżkę rowerową po Ścinawce Średniej, zobaczyć tamtejszy zamek. Ujrzeliśmy go mijać po drodze kościół św. Marii Magdaleny. Przypominał mi on ten z piaskownicy.

Zamek „Kapitanowo”, gdyż o nim tu mowa, to jedna z atrakcji regionu kłodzkiego. Jest zamkiem typu donżonowego, tzn. takiego którego jądro jest wielką wieżą typu mieszkalno obronnego – donżon. Tutejszy dwupiętrowy, o wymiarach zewnętrznych 12,5x16m, ukończony został w 1356 roku przez panów von Czechau i jest największą wieżą rycerską na Ziemi Kłodzkiej oraz drugą co do wielkości w kraju. Przez kolejne lata zamek przeszedł przebudowę, w wyniku której powstała kolejna wieża o funkcjach mieszkalnych oraz dziedziniec. W XVI i XVII wieku rozbudowano obiekt oraz częściowo zmieniono w nim dekoracje.

Pocztówka ukazująca Ścinawkę Średnią. Po prawej jej stronie możemy dostrzec zamek Kapitanowo.

 

   W swoim około 700 letnim istnieniu zamek wielokrotnie zmieniał właścicieli. Wśród nich były rody: von Czechau , von Dohna , von Stillfried und Rattonitz, von Schindel, von Ratschin, von Falkenstein, von Zierothin czy też von Gotzen. W wyniku przebudowań jakie przechodził tracił charakter wieży obronnej i stawał się dworem ziemiańskim. Ród von Magnis zamyka listę wielkich śląskich rodzin trzymających w rękach Kapitanowo. Aż do 1946 roku rodzina von Magnis mieszkali w Bożkowie, a zamek Kapitanowo od tego czasu traci swą funkcję rezydencyjną. Prawdę mówiąc już za czasów Gotzenów w zamek nie inwestowano znacznych nakładów pieniężnych w jego rozwój, był konserwowany tylko stan jako go zastano. Za czasów rodu von Magnis w latach 1876 – 1921 zamek zamieszkany był przez dzierżawców: wdowie Tratvetter (ok.1876). Lichtenstadowi ( 1891- 1894), Carlowi Frankowi ( ok. 1894 – 1909), wdowie Auguście Frank (ok 1912) oraz spadkobiercom Edmunda Baucha. Od 1921 do 1937 zamek był pod bezpośrednim zarządem Magnisów.

Zdjęciu ukazujące zamek Kapitanowo. Zostało zrobione w 1935 zaraz po generalnym remoncie.

 

   Kiedy przejeżdżałem obok tego zamku widziałem grupkę dzieci bawiących się w piasku na jakimś podwórku. Śmiały się. Nie miały trosk. Podczas II wojny światowej dzieci mieszkające tutaj nie miały tyle szczęścia. Przykładem tutaj może być Karolina Brzuska i jej siostra Danusia, które trafiły tutaj wraz z rodzicami na roboty przymusowe. Mama dziewczynek - p. Karolina Brzuska odmówiła wraz z mężem - Józefem podpisania Volkslisty „lojanościówki”. Za odmówienie cała rodzina została 20 lipca 1942 wysiedlona zajmowanego mieszkania w Pogwizdowie i przetransportowani zostali do obozu pracy Friedland ( Mieroszów), następnie trafili do Ratibor, a 5 marca 1943 do punktu zatrzymań w Breslau – Burgweide ( Wrocław – Sołtysowice), gdzie po dezynfekcji i selekcji rodzina Karoliny została wysłana do pracy przymusowej do Kotliny Kłodzkiej.

Pan Józef Brzuska.

Pani Karolina Brzuska.

    Pociągiem zostali wysłani do Kłodzka. By tam na dworcu, jak na targowisku jakimś, zostać dostrzeżonym przez starszą kobietę. W swoich wspomnieniach pani Karolina pisze - „ podeszła do nas starsza kobieta i po polsku zapytała czy chcielibyśmy pracować w dworze i czy znamy robotę na gospodarstwie.” Później kobieta kupiła wszystkim zupę w dworcowym bufecie. Po jej zjedzeniu wszyscy pojechali pociągiem do Ścinawki Średniej.

Po przybyciu do zamku w Ścinawce Średniej rodzinę Brzusków zaprowadzono do „szefa, czerstwego staruszka”. To właśnie tutaj podczas rozmowy z „szefem” p. Karolina dziękowała Bogu za taki los widząc na ścianie obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Po przeprowadzonej rozmowie od razu wysłano furmankę po bagaże. Polskie kobiety, które już tu wcześniej pracowały, zaprowadziły ich do małego mieszkania, które znajdowało się na pięterku jedno piętrowego budynku (dziś to budynek mieszkalny i znajduje się na ulicy Generała Władysława Sikorskiego nr 25a). Mieszkanie było średniej wielkości, był tam piec kuchenny, a na środku stary stół. Obok była mała klitka na poddaszu. Kiedy już rodzina Brzusków się rozpakowała, przyniesiono im garnek zupy ziemniaczanej,  bochenek chleba i odwirowane mleko. Pierwsza noc w Ścinawce była pierwszą od wybuchu wojny gdzie wszyscy spali spokojnie, a rano każdy się cieszył, że nie słychać lagrowego zgiełku oraz ryku wachmanów.

  Majątek składał się z 500 hektarów ziemi ornej oraz z łąk i pastwisk. Hodowano w nim 60 mlecznych krów, które dawały po 10 litrów mleka. Było też 30 jałówek i cielęta. Świń na tuczniki i macior było około 100 sztuk. Były też kury, indyki, perliczki i gęsi - których wszystkich było trudno zliczyć. Stado świń doglądała Polka – Anna Wetzko z okolic Trembowli, która w majątku pracowała po I wojnie światowej. Krowami opiekował się Szwajcar- Knypel, pomagało mu dwóch młodzieńców: Antoni Szarawarski z Będzina oraz Władysław z Wadowic. W budynku , w którym zamieszkali Brzuskowie, mieszkał starszy parobek z żoną. Nazywali się Elsnerowie.

  Drugiego dnia pobytu na gospodarce dostarczono ziemniaki, węgiel i drewno. Trzeciego dnia udali się do pracy. Tego ów dnia p. Karolina napisała list do rodzinnego domu, chcąc powiadomić o nowym miejscu pobytu. Po raz pierwszy po opuszczeniu domu napisała, że mają się dobrze i żeby się o nich nie martwić.

  Ale radość nie trwało zbył długo. Wkrótce jedna z córek – Danusia zachorowała na zapalenie płuc. To skutek poprzedniego obozu, gdzie kobiety często przebywały nago w mroźnym pomieszczeniu. Dziewczyna miała wysoką temperaturą. Jedna z miejscowych Niemek przyniosła maść. Pani Karolina była zrozpaczona. Kiedy chodziła do pracy, Danusią opiekował się Krysia. Danusi gorączka męczyła 8 dni. 

  Praca na gospodarstwie była bardzo ciężka. Zimą młócono zboże, bób, wykę i rzepak. Po pracy nie czuło się nóg i rąk. Przy młóceniu powstawało tyle kurzu, że po zakończeniu byli wszyscy umorusani jak kominiarze. Ciężko go było zmyć.

  Wiosną rozwalali i roztrząsali nawóz. Drewniaki tonęły w rozmokłej ziemi. Sadzili ziemniaki, plewili len, pszenicę i rzepak. Stawiali też kozy. Potem przychodziła pora na wyrwanie lnu. Ręce od niego były poharatane i ociekały krwią. Łany jęczmienia, żyta, pszenicy i owsa cięto kosiarką i wiązano w grube i ciężkie snopy. Cały tydzień trzeba było układać je na wóz, a potem w stodole siekać. 5 godzin przeznaczono na rozładowanie 12 dużych wozów drabiniastych.

Pocztówka ukazująca, niektóre zabytki w Ścinawce Średniej.

 

   Po żniwach zaczynało się maszynowe kopanie ziemniaków. Było ich bardzo dużo i zbierano je w druciane kosze i wsypywane do wysokich wozów. Nogi tonęły w grząskiej ziemi. Następnie kopcowano te ziemniaki i musieli szybko się uwijać , gdyż nadzorca stale ich popędzał mówiąc co chwilę: „Los! Los!…”. Po ziemniakach nadszedł czas zbioru buraków cukrowych. W tym czasie brakował ludzi do pracy, toteż buraki jeszcze zbierano nastawały przymrozki i padał śnieg. Jedynym pożytkiem tego było możliwość wytwarzania melasy, którą jedzono kluskami, grysikiem, ziemniaczanymi plackami i chlebem. Latem pracowano od 7 do 12, a później od 14 do 19, zaś zimą od 8 do 16.

  Któregoś dnia p. Józef otrzymał telegram, w którym poinformowano go o złym stanie zdrowia jego ojca. Pani Karolina znając trochę niemiecki poszła prosić o urlop. Zgodzono się tylko początkowo na wyjazd tylko p. Józefa, p. Karolinie z dziećmi nie pozwolono, bojąc się, że już nie wrócą. „Szef” majątku początkowo się nie zgadzał ale kiedy zobaczył bohaterkę płaczącą serce mu zmiękło. Dano rodzinie tygodniowy urlop.

   Po powrocie zaczęto kopać ziemniaki i wtedy zachorowała Krysia. Miała bardzo wysoką gorączkę. Któryś z Niemców sprawił, że przyjechał lekarz. Dziecko zabrali do szpitala w Nowej Rudzie. W szpitalu uznano, że to tyfus. Pani Karolina też zachorowała. Gorączka sięgała około 40 stopni. Mąż robił okłady z kwaśnego mleka. Tak leżała trzy dni. Osłabiona i załamana wyprosiła o zezwolenie na odwiedzenie córki w szpitalu. Szła piechotą 3 godziny. Niestety nie wpuszczono ją do szpitala, gdyż córka przebywała na oddziale zakaźnym. Dzięki przypadkowi dowiedziała się p. Karolina, w której części szpitala znajduje się córka. Po nawoływaniom podeszła córka do okna, była bardzo czerwona na twarzy. Była chora na szkarlatynę, a nie na tyfus. Krysia miała wtedy 8 lat i w szpitalu przebywała 3 tygodnie. Po powrocie córki do domu, na tą samą chorobę zachorowała druga córka – Danusia. Choroba jednak miała lżejszy przebieg, dzięki czemu mogła zostać w dworku.

Podczas młócenia bobu w 1944 roku p. Józef miał poważny wypadek. Maszyna do mielenia się popsuła, a wszyscy wykwalifikowani niemieccy fachowcy byli na wojnie. Włożył rękę by coś tam wyregulować i o mały włos by się jej pozbył. Zdarło mu skórę na środku prawej dłoni. Natychmiast zawieziono go do Nowej Rudy, gdzie pod narkozą zoperowali zranioną dłoń i wypisali. Ręka goliła się 3 miesiące , rana ropiała, szwy wygniły. Mocno cierpiał. Nie mogąc ciężko pracować opiekował się dziećmi ,gotował obiady i wykonywał lekkie prace na gospodarce..

Pani Karoliną zimą zaczęła uczyć Krysię pisania, czytania i tabliczkę mnożenia. Nauczyła również kilka wierszy. Krysia była bardzo pojętna, toteż już przed zakończeniem wojny pisała kartki do rodziny. Krysia oprócz nauki opiekowała się Danusią, rozpalała ogień i wykonywała lekkie prace w gospodarstwie.

Wiosną 1945 szła procesja do Wambierzyc ( Albendorf). Uproszono nadzorcę, by pozwolono pójść kobietom z dworu z procesją. Nie wiedząc kiedy weszły do bazyliki, czego im nie można było robić. Następnego dnia wezwano ich do urzędu gminy. Zapytano ich tam, czy wiedziały, że Polakom do kościoła wchodzić nie można. Niektórym kobietom wymierzono karę 5 batów.

Pracownice przymusowe zarabiały 9 marek na tydzień, a mężczyźni 12. Ledwo to wystarczało na kupienie żywności na kartki, ale ci, co przyjechali na roboty dobrowolnie otrzymywali większe przydziały.

    Rodzina Brzusków żyła w ciągłym strachu i w biedzie, w codziennej bardzo ciężkiej pracy, jednak nigdy nie tracili nadziei. Powoli zbliżał się front, pojawili się uciekinierzy ze Wschodu. Niemcy coraz bardziej pracowników przyciskali i gnębili, zmniejszano przydziały kartowe na jedzenie. Na zachód gnano jeńców rosyjskich, francuskich i angielskich, ewakuowano ludność ze Śląska, pociągi w zakratowane wagony wiozły więźniów.

Zamek Kapitanowo z 1985 roku.

 

   8 maja 1945 roku rodzina Brzusków jak pozostali pracownicy przymusowi pracowali normalnie: sadzili ziemniaki. Dzień był ciepły i słoneczny. Wieczorem w zamku był ogromny ruch. Nit nie spał tej nocy. Esesmani zrzucali mundury, zostawiali broń, koce i kartki żywnościowe. Nad ranem wszystko ucichło. Rano do mieszkania gdzie spali rodzina Brzusków przyszła Niemka i powiedziała : „der Kreig ist schon fertig (koniec wojny)”.

 

"Bo każdy dzień jest częścią historii."

Krzysztof Kręgielewski

P.S.

Artykuł został przedrukowany z mojej strony

na Facebooku - "Eckersdorf - Ciekawostki historyczne Bożkowa i okolic."

 

UWAGA

Macie w domu stare zdjęcia, na których w tle widać kawałek Lager 98 lub jego okolic? Może fragment domu, którego już nie ma?  Zdjęcie ogródka przydomowego, gdzie rosło drzewo, które zostało  wycięte dawno temu? A może dziadka w kapeluszu, babcię na ławce albo dzieci biegające przy pomniku? Dla Was to może zwykła, niepotrzebna już fotografia, a dla mnie to już  bezcenny okruch historii.  

Jeśli przechowujecie podobne zdjęcia albo inne przedmioty, gdzieś chowane na  stryszkach czy szafach  dajcie znać. Zbieram okruchy tej naszej przeszłości jak rozsypane puzzle, z których próbuję ułożyć obraz Lager 98 i jego okolic sprzed lat.

Świat bardzo szybko opróżnia się z opowieści jak i ludzi. Odchodzą one po cichu, bez śladu. Razem z nimi znika to, czego nie zdążyliśmy zapytać, zanotować, usłyszeć. Dlatego każde zdjęcie, każdy szczegół i każda rozmowa mają dziś ogromne znaczenie.

 

Jeśli w Waszych szufladach leżą fragmenty starego Lager 98 lub jego okolic dajcie znać. Przyjadę żeby zachować to co jeszcze nie zniknęło. A przy okazji możecie w ten sposób mnie poznać, pogadać, podzielić się historią, posłuchać i powspominać.