Praca przymusowa na wapienniku
Na wschód od wsi Święcko (Schwenz), położonej blisko Bożkowa, przy drodze do przysiółka Huberek (Hohberg), na stoku wzniesienia, znajdują się ruiny dawnego pieca do wypalania wapna. Mieści się on na wysokości 525 metrów nad poziomem morza. Jest to jeden z trzech pieców, które znajdowały się tutaj jeszcze w 1945 roku. Stare piece do wypalania wapna, pochodzą jeszcze z XIX wieku. Ten najmłodszy jest starannie ukryty przed ciekawskimi oczami nawet zimą. Trafiłam do niego dzięki informacjom uzyskanych od sołtysa tej miejscowości i betonowym podporom, wysuniętym w kierunku drogi. Wapiennik ten zachował się w średnim stanie. Pomimo że nadal prezentuje się miło dla oka to jest już częściowo zniszczony.

Patrząc na ten zniszczony wapiennik nie mogę sobie wyobrazić, że losy kilku polskich pracowników przymusowych związany był z nim podczas II Wojny Światowej.
Wapiennik ten służył do wypalania wapna i z budowany został z ciosów kamieni z pobliskich pól i kamieniołomu. Piec ma ściany pochylone do środka i u podstawy przeprute zostały otwory służące jako szyby wentylacyjne. Wewnątrz, w dwu komorowym palenisku znajdował się ruszt. W celu uzyskania wapna palonego rozgrzewano piec do około 1000 -1200 stopni C. Surowcem był wapień wydobywany w okolicach z wyrobisk i wsypywano go do pieca od góry na przemian z węglem. Węgiel codziennie trzeba było sprowadzać z kopalni Johann-Kopalnia Baptystów w Słupcu ( wtedy Schlegel) oddalonego o sześć kilometrów. Węgiel z mułem był mieszany z wapieniem w stosunku 2:1. Piec pracował przez całą dobę. Wsad stopniowo obsuwany w dół szybu i był podgrzewany, następnie węgiel się zapalał, a z wapnia tworzył się wapień palony, który był wybierany przez dolny szyb jako gotowy produkt. Wapno uzyskane w taki sposób było wykorzystywane do budownictwa i do wapnowania zakwaszonych gleb.

Wapiennik początkowo należał do hrabiego Antona von Magnis ale pod koniec XIX wieku lub na początku XX wieku został sprzedany rodzinie Becker. W 1926 roku wapienniki kupuje rodzina Herrnieben i posiadała je do końca wojny. Dwa pozostałe wapienniki należały do pana z Piszkowic.
Do zakładu należał piec, składowisko węgla i młyn wapienny z dzienna wydajnością około 15 ton , dodatkowo zakłady rzemieślnicze, takie jak kuźnia czy warsztat kołodziejski. Przy zakładzie znajdowało się gospodarstwo rolne.

W 1939 roku większość pracowników / specjalistów niemieckich musiało udać się na wojnę a część przeniesiono do kopalni Johann-Baptist-Grube" w Słupcu. Zakład w Świecku jednak musiał funkcjonować i został zakwalifikowany jako ważny dla działań wojennych. Od tamtej pory był oparty na pracy jeńców wojennych. W pierwszej połowie września 1939 roku do zakładu trafiło 12 polskich jeńców wojennych. Jesienią 1940 roku przydzielono do zakładu siedmiu Francuzów. Specjalizowali się oni podobnie jak Polacy w rolnictwie lub w handlu i nic nie mieli wcześniej wspólnego z tego typu pracą. Latem 1941 kiedy zwolniono już część Polaków a Francuzów przeniesiono prawdopodobnie do Ścinawki Średniej na ich miejcie zatrudniono 15 Ukraińców. Ukraińcy rosyjscy otrzymali specjalny status. Nie byli oni więzieni w masowych obozach jak ich rosyjscy czy polscy towarzysze broni. Pozwolono im, na przykład jeździć do domu na wakacje. Ci, którzy pochodzili z miasta, trafiali do wapienników, a pozostali pracownicy pracowali na roli. Później dostarczono do zakładu kobiety. W sumie pracowało około 20 osób przy produkcji wapna i 10 osób w rolnictwie. Pracownicy na roli byli wykorzystywani do cięcia buraków, sadzenia warzyw i zbóż oraz do ich zbioru, do tej pracy były wykorzystywane głównie kobiety.

Jednym z polskich przymusowych pracowników był Edward Wierczokiewiecz. Polski żołnierz w stopniu starszego sierżanta, który przed wojną grał w chórze muzycznym. Często wieczorami w zakładzie grywał na swojej trąbce. Był najbardziej szanowaną osobą wśród swoich współwięźniów. W zakładzie pracowała też jego przyszła żona Marianna z zawodu krawcowa i pracowała w dworze jako gospodyni domowa. Z pozostałych Polaków pracujących w zakładzie rozmówca wymienił Piotra Diaduch, Alberta Kołodziejczyka z żoną Marią, Piotra Wloczyk z jego żoną i Jana Morawskiego, który był mechanikiem maszyn rolniczych i kierowcą. Reszty Polaków rozmówca nie umiał sobie przypomnieć.
Polscy pracownicy przymusowi przetransportowani zostali do Święcka któregoś dnia, w połowie września 1939 roku, wcześnie rano w eskorcie niemieckiego żołnierza. O 7 godzinie rano odbył się krótki apel i przydział do prac. Część przydzielono do pracy w gospodarstwie rolnym, innym prace w kamieniołomie a innym pracę przy piecach. Spali w dawnej stodole dworu. Dwór należał do administracji hrabiego von Magnis. Ta trzy piętrowa drewniana stodoła została przerabiana na pomieszczenia mieszkalne i sypialne.

Pracowali oni 8 -10 godzin dziennie. Najniebezpieczniejsza była praca przy wózkach wożących worki wapna. Worki ważyły dokładnie 50 kilo i i ładowane były na wozy za pomocą ramp nowego młyna a następnie były wożone do dworu przy pomocy kolejki liniowej. Wagoniki ważyły 1,5 ton. Często dochodziło do zepsucia się mechanizmu kolejki, wtedy zastępowano ją końmi. Trudności związane z górzystym terenem powodowały częste pękanie klocków hamulcowych przy wózkach a przez to śmierć ciągnących ich koni.
Polacy byli bardzo cenieni przez właściciela wapienników. Kiedy 1943 roku rosyjscy Ukraińcy nie wrócili z urlopu, przypuszczalnie wciągnęli się do armii partyzanckiej, pozostali Ukraińcy o polskim pochodzeniu i Polacy utrzymywali zakład w ruchu i zastąpili w pełni niemieckich robotników. Zwiększono im wtedy racje żywnościowe i tak było do maja 1945 roku.

Pod koniec wojny rozmówca przypomina sobie jeszcze jedno wydarzenie związane z polskimi jeńcami. Pod koniec marca lub na początku kwietnia na dziedzińcu dworu w Świecku zjawiła się grupa ludzi. Trudno było rozpoznać czy były to kobiety czy mężczyźni, byli ubrani w paskowane ubrani. Nikt nie słyszał wtedy o obozach koncentracyjnych, każdy przypuszczał że ta grupka osób ciężko pracowała w jakimś kamieniołomie. Kiedy właściciel dworu zauważył tą grupkę osób podszedł do pilnujących ich strażników by ich zagadać i odwrócić uwagę, wtedy kilku pracowników wzięło trochę surowych ziemniaków z wozu, który stał blisko ich i tej grupce je dano. Ci młodzi strażnicy, co pilnowali więźniów, zobaczywszy to uderzyli właściciela kolbą po twarzy, wyrwali ziemniaki a wóz wywrócili. Kiedy już strażnicy mierzyli do pracowników właściciel dworu krzyknął, że oni są mu potrzebni do przetransportowania ziemniaków do Bożkowa. Szybko jednak Polacy się odwdzięczyli za uratowanie życia kiedy to 10 maja pojawiły się w Świecku wojska armii radzieckiej.

Po wojnie pan Edmund wraz ze swoją małżonką zamieszkali w Bożkowie i tam z gromadką dzieci dożyli końca swoich dni.
„Bo każdy dzień jest częścią historii.”
Krzysztof Kręgielewski
P.S. Artykuł został przedrukowany z mojej strony
na Facebooku - "Eckersdorf - Ciekawostki historyczne Bożkowa i okolic."
UWAGA
Macie w domu stare zdjęcia, na których w tle widać kawałek Bożkowa lub jego okolic? Może fragment domu, którego już nie ma? Zdjęcie ogródka przydomowego, gdzie rosło drzewo, które zostało wycięte dawno temu? A może dziadka w kapeluszu, babcię na ławce albo dzieci biegające przy pomniku? Dla Was to może zwykła, niepotrzebna już fotografia, a dla mnie to już bezcenny okruch historii.
Jeśli przechowujecie podobne zdjęcia albo inne przedmioty, gdzieś chowane na stryszkach czy szafach dajcie znać. Zbieram okruchy tej naszej przeszłości jak rozsypane puzzle, z których próbuję ułożyć obraz Bożkowa i jego okolic sprzed lat.
Świat bardzo szybko opróżnia się z opowieści jak i ludzi. Odchodzą one po cichu, bez śladu. Razem z nimi znika to, czego nie zdążyliśmy zapytać, zanotować, usłyszeć. Dlatego każde zdjęcie, każdy szczegół i każda rozmowa mają dziś ogromne znaczenie.
Jeśli w Waszych szufladach leżą fragmenty starego Bożkowa lub jego okolic dajcie znać. Przyjadę żeby zachować to co jeszcze nie zniknęło. A przy okazji możecie w ten sposób mnie poznać, pogadać, podzielić się historią, posłuchać i powspominać.